środa, 3 lutego 2021

Gry bez prądu #3 Potwory do szafy

Za oknem jest już ciemno. Bąbel jest już wykąpany i układa się do snu. Codzienny rytuał zasypiania ciągle musi wyglądać tak samo. Kołysanka, jakiś pluszowy przutulak, uścisk rodzicielskiej dłoni. I jeszcze zaświecona gdzieś w kącie pokoju lampka. Tak. Bąbel boi się spać w ciemności. Dziecięca wyobraźnia podsuwa mu coraz to nowe fantazje, przez które finalnie i tak w którymś momencie w nocy Bąbel ląduje w naszym łóżku.


Po części z tego powodu w naszej plaszówkotece pojawiła się gra Potwory do szafy. Po części też dlatego, że gdzie bym nie sprawdziła, wszyscy tę grę polecali. No i po części dlatego, że nie ma aż tylu pozycji, które byłyby w stanie zainteresować małego gracza, a ta do tego wąskiego grona należy.

W stosunkowo niewielkim pudełku znajdziemy plik kart zadrukowanych dwustronnie - z jednej strony znajduje się wizerunek potwora, a z drugiej zasypiającego dziecka; kafelki z wizerunkami różnych zabawek, 3 kafelki, z których będziemy układać Zębogona oraz to, co sprawia największe wrażenie - szafa.

Potwory do szafy bazują na schemacie gry w memory, ich zasady są więc bardzo proste do ogarnięcia. Gra polega na tym, aby dopasować konkretną zabawkę do odkrytego potwora. Jeśli nam się to uda, chowamy potwora do szafy. Jeśli nie - odwracamy kafelki Zębogona. Trzy błędne trafienia sprawiają, że automatycznie pojawia się następny potwór. Wygrywamy, kiedy odeślemy wszystkie potwory do szafy. Przegrywamy, kiedy wyłożone będą jednocześnie 4 potwory. Proste, prawda? 

Od strony wykonania gra prezentuje się bardzo dobrze. Postaci potworów są wykonane w taki sposób, że bardziej śmieszą niż straszą. Kafelki są wystarczająco grube, aby spokojnie mogły ich używać młodsze dzieci. No i jeszcze ta szafa! Co prawda to właśnie ona najszybciej się niszczy, z racji tego, że jej drzwi są w ciągłym ruchu, ale dla malucha wrzucanie do niej kolejnych stworów jest najlepszym momentem w grze, więc i za to plus.

W tym momencie muszę przyznać, że, pomimo tych wszystkich zalet, Potwory do szafy są aktualnie wyciągane bardzo rzadko. Prawie wcale. Wydaje mi się, że jest to po prostu kwestia tego, iż Bąbel z niej zwyczajnie wyrósł. Gra jest na tyle nieskomplikowana, że bez problemu można w grę grać już z trzylatkiem (przetestowane na Bąblu), a jednak tak dorosły chłopak jak, już prawie 5-letni Bąbel, poszukuje a grach nieco innego rodzaju rozrywki. Niemniej Potwory do szafy polecam gorąco. Jako pierwsza gra sprawdzi się wyśmienicie.









Share:
Continue Reading →

środa, 6 stycznia 2021

Gry bez prądu #2 Wsiąść do pociągu. Europa

O tej grze czytałam i słyszałam bardzo dużo. I zapragnęłam dodać ją do naszej skromnej, planszówkowej kolekcji. Niestety, jak to zwykle bywa, atrakcyjna gra równa się wysoka cena. W tym przypadku, długo cena zaporowa. Nie skłonnam wydawać bowiem więcej niż ok. 50 zł za grę, a ta kosztuje prawie trzy razy tyle. Długo więc chodziłam tylko, oglądałam coraz to nowe wideo recenzje i czytałam kolejne pochlebne opinie zachwyconych posiadaczy gry. Śliniłam się na potęgę.



W końcu jednak postanowiłam, że basta!, grę trzeba zakupić i, trafiwszy na jakąś promocję w Epiku, Wsiąść do pociągu powędrowało do koszyka.

Bąbel był zachwycony grą już w momencie, w którym zobaczył na opakowaniu gry grafiki pociągów - jak rasowy chłopak kocha bowiem wszystkie pojazdy. Jego miłość jeszcze urosła, kiedy wypakował z pudełka kolorowe karty z wagonami i lokomotywami. Ostatecznym gwoździem do uwielbienia Wsiąść do pociągu były plastikowe wagoniki, z których od razu zaczął budować swoje pociągi. Dziecko kupione. Ale co z nami?

Jak zwykle po pierwszym czytaniu instrukcji nie zrozumieliśmy nic, ale nie zraziliśmy się tym. Rozegraliśmy pierwszą pseudo-partię, potem drugą – już nieco bardziej poprawną, a potem kolejną i kolejną. No i wpadliśmy!

Idea gry jest bardzo prosta. W trakcie rozgrywki tworzymy linie kolejowe, za które dostajemy punkty. Na końcu wygrywa osoba z największą ich ilością. Ciekawe jest jednak to, że tak naprawdę do końca rozgrywki nie wiemy, kto ją wygra. Gracz, którego pionek znajduje się bowiem na najwyżej punktowanym polu może w końcowym rankingu spaść na ostatnie miejsce, a osoba z szarego końca, nagle może znaleźć się na szczycie. Wyjątkowo nam się to podoba.

Po kilkunastu rozgrywkach mogę powiedzieć, że już wiem, skąd tyle zachwytów nad grą. Jest ona po prostu wyjątkowo porządnie zrobioną pozycją, której zasady są w dodatku tak proste, że nie sposób się ich szybko nie nauczyć. Dzięki temu szybko można rozegrać partie z coraz to nowymi osobami. Niestety nasz czterolatek okazał się zbyt mały na tą grę - co prawda na opakowaniu jest oznaczenie wskazujące minimalny wiek gracza, ale z opinii osób wcześniej grających w grę, można wyciągnąć wniosek, że w Wsiąść do pociągu z 4-latkiem da radę zagrać. W naszym przypadku jednak nie można. Bąbel bardziej był zainteresowany budowaniem jak najdłuższego pociągu z kolorowych kart niż stawianiem plastikowych wagonów na planszy.

Mimo to - szczerze polecam!










Share:
Continue Reading →

czwartek, 6 sierpnia 2020

Gry bez prądu #1 Co słychać na farmie?

Pierwszą grą w naszej kolekcji była niewielka gra od wydawnictwa Egmont - Co słychać na farmie?. Gra jest jedną z cyklu "dobra gra w dobrej cenie", a więc największą jej zaletą jest stosunkowo niska cena. Jej autorem jest zaś Łukasz Woźniak - człowiek znany fanom planszówek jako Wookie. 


Gra jest bardzo prosta i może w nią grać od 2 do 5 graczy. Minimalny wiek gracza określono tu jako 6 lat, ale z powodzeniem mogą grać też młodsi gracze. Warunek jest jeden - umiejętność liczenia. Czas rozgrywki to 20 minut - takowy przynajmniej widnieje na pudełku. W rzeczywistości gra się o wiele szybciej, a jedna rozgrywka nie zajęła nam więcej niż zaledwie kilka minut.

Jeśli chodzi o wykonanie to jest trochę średnio. Gra mieści się w niewielkich rozmiarów pudełku, dzięki czemu można ją bez problemu zmieścić w bagażu podróżnym. Jeśli otworzy się jednak opakowanie, okaże się, że mogłoby ono być jeszcze mniejsze, gdyż jego zawartość jest niewielka. W środku znajduje się bowiem jedynie kostka i plik kwadratowych, zadrukowanych dwustronnie kart z wizerunkami zwierząt. Największą wadą kart jest to, że wykonane zostały z nieco zbyt cienkiego kartonu. W efekcie nasze noszą już znaki użytkowania w postaci pozaginanych rogów, a, uwierzcie mi, wcale tak często w Co słychać na farmie? nie grywamy. Na plus za to grafiki zwierząt  - prezentują się one ładnie.

Zasady są banalne. Kładziemy na środku stos kart, wykonujemy rzut kostką i odszukujemy na karcie zwierzaka, którego wizerunek pojawia się tyle razy, ile wyniósł wynik rzutu kostką. Żeby jednak było śmieszniej, zamiast podawania nazwy zwierzęcia (np. krowa), robimy tak, jak dany zwierzak, czyli w przypadku wspomnianej krowy po prostu muczymy :) Rundę wygrywa ten, kto pierwszy prawidłowo odgadnie, jakiego zwierza szukamy, a jako punkt bierze sobie daną kartę. Całą grę analogicznie wygrywa zdobywca największej ilości kart.

No i teraz werdykt. Czy Co słychać na farmie? jest warta zakupu? Nawet w tak niskiej cenie? Mimo lekkich braków w jakości wykonania, gra się w nią całkiem przyjemnie i szybko. Niestety gra równie szybko się nudzi, więc dostarczy nam ona rozrywki zaledwie na jakieś kilkanaście minut. Jako gra rodzinna Co słychać na farmie? sprawdzi się dopiero, gdy będziemy grać ze starszymi dziećmi. Niestety w starciu rodzic - dziecko lat 6, zawsze wygra rodzic. Chyba, że będzie dawał dziecku wygrać. No i co z tym fantem zrobić? Można kupić :) Może dzięki temu młodsi gracze szybciej nauczą się liczyć? A rodzice i tak z reguły dają wygrywać swoim dzieciom. Tacy już przecież jesteśmy :)





Share:
Continue Reading →

sobota, 25 lipca 2020

Gry bez prądu

Kiedy padło hasło: kwarantanna i przyszło nam spędzić więcej czasu w czterech ścianach własnego domu czy też mieszkań, miałam wiele planów. Będę się zdrowo odżywiać, ćwiczyć regularnie, a nie od święta do święta, przeczytam kilka książek, które od zawsze były na mojej liście pozycji obowiązkowych do przeczytania (ba! Nawet je zakupiłam) czy częściej aktualizować bloga. Niestety rzeczywistość okazała się zgoła inna i z wielkich planów wyszło jedno, wielkie, soczyste… nic. Rozbrykany czterolatek, który do tej pory szalał z innymi dziećmi w przedszkolu, nie może się zbytnio przestawić na tryb ciągłego siedzenia w domu i bawienia się z samym sobą. Do zabawy zaciągnął więc rodziców. W efekcie okazało się, że czasu dla siebie mam dużo mniej niż przed kwarantanną.


Aby dość szybko nie dopadło nas znudzenie ciągłymi zabawami w to samo, postanowiłam zakupić kilka gier (dopiero, kiedy przyszło nam siedzieć ze sobą całymi dniami okazało się, że warto mieć w domu chociażby zwykłe warcaby czy bierki). Z kilku gier szybko zrobiło się kilkanaście i aktualnie nasza planszówkoteka liczy kilkadziesiąt pozycji i ciągle się powiększa. Złapaliśmy bakcyla. I tym nowym bakcylem chcę się z Wami podzielić :)
Share:
Continue Reading →

środa, 22 kwietnia 2020

Podróżujemy z dzieckiem. Rodos

W tym trudnym dla wszystkich czasie, lubię wracać wspomnieniami do dni, kiedy mogliśmy się swobodnie, bez żadnych problemów przemieszczać. Dzisiaj moje myśli powędrowały do  pierwszych zagranicznych wakacji, na jakich byliśmy z Bąblem. Tak więc, witajcie na Rodos :)

Widok ze wzgórza w Kolymbii
Rodos to jedna z greckich wysp. Położona na Morzu Egejskim jest największą wyspą archipelagu zwanego Dodekanezem. Nazwa wyspy, a zarazem największego miasta, jakie się na niej znajduje, pochodzi od starogreckiego słowa "ῥόδον" (tłum. róża), co oznacza kwiat róży chińskiej (hibiskusa), którym Rodos stoi. Wyspa Rodos leży na granicy europejsko-azjatyckiej i, pod kątem geograficznym, zaliczana jest już do Azji. Nie bez powodu, bowiem od wybrzeża Turcji dzieli ją zaledwie 20 km. Tyle słowem wstępu. Teraz lećmy już na Rodos!

Rodos jest tak niewielką wyspą, że bez problemu można zwiedzić ją całą w trakcie tygodniowego pobytu, a doskonałe godziny lotów (wczesny wylot i krótki czas podróży) pozwalają na maksymalne wykorzystanie czasu. Dzięki temu już w trakcie pierwszego dnia naszej podróży mogliśmy poświęcić dużo czasu na dokładne zwiedzanie okolicy naszego miejsca zakwaterowania. A co zwiedziliśmy? Wybraliśmy się do kilku miast:

Kolymbia

Kolymbia to, tak jak znaczna część miejscowości na Rodos, typowo noclegowe miasteczko. Poza dwiema plażami brak tam jakichś większych atrakcji turystycznych. Największym plusem miejscowości jest bliskość największych atrakcji wyspy - do Lindos, Rodos, na Tsambikę czy do Monolithos nie jedzie się długo. Kolejny plus (a może to po prostu zasługa październikowego wyjazdu?) to niewielka ilość turystów. Ewidentnie czuć było w powietrzu końcówkę sezonu.

Lindos

Lindos to miejscowość położona niecałe 25 km na południe od Kolymbii, a pokonanie tego odcinka samochodem zajmuje zaledwie pół godziny. W Lindos znajdziecie Akropol, który 21 lat temu został wpisany na listę zabytków UNESCO. Naprawdę warto tu zawitać. Tym bardziej, że bilet wstępu kosztuje jedyne 6 EUR dla osoby dorosłej, a dzieci i młodzież do 18 r.ż. mają wstęp darmowy. Poza samym Akropolem warto pospacerować wąskimi uliczkami starego Lindos. Tu uważajcie na portfele i telefony, bo ścisk jest spory. No i przygotujcie się na spore wydatki, bo na pewno skusicie się na jakieś pamiątki na miejscowym targowisku.

Rodos

Rodos możecie zwiedzić za darmo. Oczywiście zakładając, że nie będziecie wchodzić do żadnych muzeów. Przygotujcie się na cały dzień chodzenia, bo aby zobaczyć wszystkie ciekawe miejsca Rodos, trzeba się nieźle nachodzić.

Embonas

Embonas to winnice. Jeśli macie ochotę na zobaczenie, jak wygląda produkcja wina, a nawet skosztować (zupełnie za darmo) miejscowego wina, to miejsce jest dla Was. Oczywiście wizyta w Embonas całkiem darmowa nie będzie, bowiem, uwierzcie mi, bez butelki wina (albo dwóch) stamtąd nie wyjdziecie.

Kritinia

Jeśli lubicie ładne widoki i ruiny, to możecie też zajechać do Kritini. Nie ma tam zbyt dużo do zobaczenia. Ot, ruiny zamku (oczywiście wstęp jest darmowy) i wspaniały widok, jaki się z niego rozpościera.

Monolithos

W Monolithos też zobaczycie ruiny z ładnym widokiem. Też za darmo. Osobiście polecam wizytę w tym miejscu tak, żeby zahaczyć o zachód/tudzież wschód słońca. A jeśli chcecie coś zjeść to polecam znajdujący się niedaleko, niewielki bar, w którym co prawda nie znajdziecie żadnych wyszukanych dań, ale sympatyczni Grecy bez problemu poczęstują Was miejscowymi procentowymi specjałami.

Chcecie kilka wskazówek odnośnie zwiedzania? Nawet jeśli nie, to i tak zamieszczę kilka poniżej ;)

Jeśli szukacie doskonałego miejsca na Wasze pierwsze zagraniczne wczasy, to Rodos jest do tego idealnym miejscem. Ceny wycieczek u touroperatorów wcale nie są bowiem wysokie - my za swój wyjazd płaciliśmy ok 1400 zł za osobę w opcji all inclusive.

Rodos jest tanią wyspą. Większość atrakcji dostępna jest za darmo lub za symboliczną kwotę. My na wszystkie bilety wstępu wydaliśmy jedynie 12 EUR (po 6 EUR na os.) za zwiedzanie Akropolu w Lindos. Oczywiście jeśli w swoich planach macie wizyty w jakichś muzeach, parkach wodnych itp. to przygotujcie się na większy wydatek.

Wyspę najwygodniej zwiedzać samochodem. Co prawda jest tam dostępna komunikacja autobusowa, ale w przypadku własnego samochodu nie jesteśmy uzależnieni od rozkładów jazdy, co w przypadku podróżowania z małym dzieckiem jest bardzo na rękę. Można jeszcze zwiedzać z touroperatorem, ale akurat tej opcji nie polecam nikomu. Nie dość, że ceny takich wycieczek są absurdalnie wysokie, to  też jesteśmy pozbawieni swobody zwiedzania - zatrzymacie się tylko tam, gdzie przewoźnik ma z tego jakiś profit. Polecam za to miejscowe wypożyczalnie, gdzie w rozsądnych cenach wypożyczycie sobie samochód.

Kiedy lecieć na Rodos? W zasadzie możecie przez cały rok ;) My na Rodos zawitaliśmy w październiku. Ze Ślubnym już tak postanowiliśmy, że nasze długie urlopy będziemy się starali brać w miesiącach wiosennych lub jesiennych, aby uniknąć tłumów turystów w letnim szczycie sezonu. W przypadku Rodos wybór października na wyjazd był bardzo trafną decyzją. Co prawda wyspa nie świeciła takimi pustkami, jak niektóre polskie popularne destynacje turystyczne, jednak na pewno ludzi było tam mniej, a już szczególnie odczuć można to było na plażach, na których bez problemu można było znaleźć sporą ilość miejsca dla naszej wycieczkowej paczki. Co ważne, podróż w październiku pozwoliła nam się cieszyć dużą ilością słońca, jednak w rozsądnych dawkach. Zależało nam, żeby nie wystawiać Bąbla na zbyt wielkie temperatury, a wiadomo, jak wygląda to w letnim szczycie, kiedy nie można nawet spokojnie wziąć oddechu. Pod tym kątem październik był idealny, aczkolwiek musimy spróbować następnym razem wyjechać w miesiącach wiosennych, kiedy przyroda dopiero rozkwita. Jesienią niestety, szczególnie w śródziemnomorskim klimacie, roślinność jest już "zmęczona" sezonem - wysuszona i częściowo obumarła.

A jak w przypadku podróżowania z maluchem? Szykując się do naszego wyjazdu nawet nie myśleliśmy o tym, aby zabierać wózek. Postawiliśmy na nosidło i to był strzał w dziesiątkę. Na wybrukowanych uliczkach Rodos, albo w wąskich przejściach w Lindos wózek zwyczajnie nie dałby rady.

Wydawać by się mogło, że Rodos to wyspa idealna. Niestety są też jakieś mankamenty. Mi np. wyjątkowo nie podobał się panujący tam bałagan. Śmietniki poustawiane w najmniej spodziewanych miejscach, wymagająca poprawy infrastruktura drogowa, brak chodników, albo ich opłakany stan czy też zaniedbane posesje mieszkańców. To wszystko pozostawia jednak jakiś niesmak.

Ja jednak wizytę na Rodos polecam każdemu. Szczególnie zaś miłośnikom kwiatów, którzy, po wyjeździe na wyspę, tak jak i ja zapragną mieć w swoim ogrodzie własną bugenwillę.

Pomarańcze pod oknem? Na Rodos to nic dziwnego!
 

W wąskich, zatłoczonych uliczkach Lindos łatwo się zgubić
 


Na Akropol w Lindos naprawdę warto się wspiąć
 


  
Typowy widok na miejscowych straganach




Wejście na klasztorną górę Tsambika. Mimo iż góra nie jest wysoka, wchodzi się na nią wyjątkowo ciężko


Mówi się, że modlitwa w tym miejscu może pomóc w staraniach o potomka. Wiele osób właśnie temu miejscu przypisuje cud narodzin swoich dzieci. Widać to zresztą wyraźnie, bowiem można tu znaleźć wiele fotografii dzieci.
Ze wzgórza mamy wspaniały widok na plażę Tsambika
 

Na zwiedzanie starego miasta Rodos warto zarezerwować sobie dużo czasu
 

Przechadzając się po wąskich uliczkach, miejcie oczy z tyłu głowy, bowiem skutery śmigają tam non stop. I wcale nie zwracają na Was uwagi
 






Z jednej strony Rodos zachwyca widokami i zabytkami, a z drugiej straszy takimi okropieństwami...
Gąbki to, obok Oka Proroka, jedna z popularniejszych pamiątek
 





Jeśli znajdziecie w Rodos tą lodziarnię - nie wahajcie się. Lody mają niesamowite!
 




Jeśli będziecie w Embonas i będziecie mieli ochotę na zwiedzanie winnicy, wstąpcie do Emery. Na pewno z chęcią Wam opowiedzą co nieco o swojej pasji
 







  

  
W zasadzie w każdym miejscu w Monolthos będziecie mogli zrobić dobre zdjęcie
 






  
Lubicie oliwki? Ja niezbyt, ale Ślubny żałował, że te, które spotkaliśmy na swojej drodze, były niedojrzałe
 






Share:
Continue Reading →