wtorek, 29 sierpnia 2017

Testujemy! Nivea Baby Pure & Sensitive Emolient. Łagodzący żel do mycia ciała i włosów

Żel od Nivea przyjechał do nas na testy w ramach jednego z konkursów, organizowanych przez Klub Nivea Baby. Konkurs znaleziony został przypadkowo, podczas wizyty na jednym z portali parentingowych. W tym wypadku była to strona Hafija. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym udziału w owym konkursie nie wzięła, dlatego też zgłoszenie poszło, okazało się szczęśliwe i stąd też nagroda. Skromna, bo skromna, no ale nie narzekajmy - żel duży jest, na długo starczył, więc nie trzeba było przez jakiś czas Bąblowi kupować kosmetyków do kąpieli :)


W konkursie mieliśmy ten luksus, że mogliśmy wybrać, który produkt do nas trafi. Z racji tego, że niezbyt interesowały nas wszelkie balsamy, zdecydowaliśmy się na żel do mycia ciała i włosów. Jakby nie patrzeć jest to najważniejszy (a w zasadzie prawie jedyny) kosmetyk, którego używa Bąbel. Kiedy zatem w moim domu znalazła się paczka od Nivea, wiedziałam, czego się spodziewać.

Przy okazji, Niveę przywiózł nam kurier InPostu. I jak nigdy nie narzekałam na tą firmę (do tej pory korzystałam jedynie z paczkomatów tej firmy i bardzo pozytywnie ich oceniałam), tak po wizycie kuriera zdanie swoje zmieniłam. Ale nie o kurierze tutaj mowa, a o Nivei, więc może na opowieść o przygodzie z InPostowym kurierem przyjdzie czas w innym poście ;)

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po zdjęciu folii ochronnej, to ładne, niebieskie kartonowe pudełko. Mamy już kilka podobnych pudełek i wiemy, że na pewno do czegoś się przyda - na ten moment służą one do przechowywania Bąbelkowych skarbów. Pierwsze wrażenie super. Po otwarciu pudełka ukazał się zaś oczekiwany żel (tu zaskoczenia nie było :) ) oraz krótki list gratulacyjny. Krótko, zwięźle i na temat. Przejdźmy zatem już do meritum sprawy, czyli do recenzji żelu Nivea Baby z serii Emolienty.

Kilka ważnych uwag na wstępie. Do tej pory Bąbel kąpał się w Hippie. Miał króciutką przygodę z Johnson&Johnsonem, ale jakoś nie zapałaliśmy miłością do tej marki, więc w użyciu ciągle był Hipp. Nigdy też nie stosowaliśmy żadnych emolientów, zatem byliśmy ciekawi, jak jego skóra zareaguje na taką zmianę. A teraz już na serio, kilka słów o żelu.

Pierwsze wrażenie po dokładnym obejrzeniu butelki? WOW, duży! Żelu jest bowiem aż 500ml, a patrząc na to, ile potrzeba go do umycia Bąbla, powiem Wam, że starczy na baaaardzo długo. Podoba mi się aplikator, który odpowiednio ustawiony, skutecznie uniemożliwia wydostanie się żelu. Bardzo przydatna opcja przy wyjątkowo ciekawskim dziecku, albo nawet w przypadku zabierania kosmetyku w podróż. Etykietka z przodu zaprojektowana w bardzo estetyczny i przejrzysty sposób. W oczy rzucają się także wszelkie zapewnienia producenta o naturalności swojego produktu, które zamieszczone zostały na przedzie opakowania. Takich komunikatów jak "hipoalergiczny", "bez barwników, alkoholu i parabenów" czy "posiada pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka" nie da się przeoczyć. Da się za to przeoczyć inną ważną informację, ale o niej nieco później.

Jak wygląda skład produktu? Zbytnio się na tym nie znam, ale zasięgnęłam opinii u mojego kosmetykowego guru, czyli Sroki O. Wyszło, że żel, który dane mi było testować (w sumie to jest, bo żelu jest tyle, że ciągle go testuję) najlepszy nie jest, ale nie jest i najgorszy. Na tle całej linii tych kosmetyków wypada jednak dość dobrze, tzn. jest jedynym kosmetykiem, który nadaje się do użytku (największym winowajcą są tu dwa PEGi, które mogą rozpulchniać i osłabiać skórę). Jednak ostatecznie dość dobrze zatem trafiliśmy.

W użytku żel jest przyjemny. Wprawdzie nie odpowiada mi jego zapach - jest taki nijaki, jednak ostatecznie jest to przecież mało istotna kwestia. W tym względzie przyzwyczaiłam się już do charakterystycznego zapachu linii kosmetyków Hipp, który ja nazywam zapachem dziecka. Nivea  niestety dzieckiem nie pachnie. Ale pomijając kwestię aromatu, to nie mam temu kosmetykowi nic do zarzucenia. Nie pieni się aż tak mocno, ładnie się nim myje bobasa. A co najważniejsze, faktycznie dobrze nawilża skórę malucha. Stosując do kąpieli płynu Hipp, zmuszeni byliśmy do używania jeszcze oliwki, bowiem delikatny kosmetyk nie był w stanie wystarczająco nawilżyć, wysuszonej przez naszą twardą wodę, skóry Bąbelka. Żel Nivea Baby Emolient w tym wypadku w zupełności wystarcza. Oliwki po nim stosować nie trzeba, a skóra i tak jest delikatna i mięciutka.

Żadnych niepożądanych reakcji skórnych - podrażnień, wyprysków itp., u Bąbla nie zaobserwowaliśmy. Śmiem zatem stwierdzić, że żel jest dla skóry niemowlaka bezpieczny (a na pewno naszego niemowlaka).

A jak już przy niemowlaku jesteśmy. Żel NIE NADAJE się do stosowania dla noworodków. Kosmetyku można używać dopiero od 1 miesiąca życia, o czym jesteśmy informowani niestety gdzieś z tyłu opakowania, w tłumie innych informacji, gdzie nie każdy rodzic sięgnie wzrokiem, a jeśli już sięgnie, to w natłoku podanych tam informacji może po prostu nie doczytać.

Podsumowując? Nie jest to zły produkt. Taki o, zwykły żel. Przypuszczam jednak, że nie zadomowi się u nas na dłużej, po zużyciu tego opakowania, wróciliśmy do starego, dobrego Hippa, bo jednak brakuje mi tego zapachu dziecka. :)






























Share:
Continue Reading →

piątek, 25 sierpnia 2017

Testujemy! Somersby, czyli pierwsza kampania ze Streetcom

Kiedy rejestrowałam się na portalu Streetcom, nie sądziłam, że pierwsza kampania trafi mi się tak szybko. Z reguły, kiedy jest się nowym na tego typu stronach, to niestety, ale swoje trzeba odczekać zanim dostanie się do testującej elity. Tym razem pewnie zadziałał łut szczęścia początkującego i jakże atrakcyjna akcja testowa Somersby trafiła się także i mnie.


Pierwsza myśl, kiedy zobaczyłam szczelnie zapakowany karton, którego waga zdradzała po części jego zawartość? Pewnie w środku zastanę tradycyjny sześciopak i już. Jakież zatem było moje zdziwienie, kiedy mym oczom ukazała się wyjątkowo estetycznie zapakowana kolekcja butelek i puszek. 

Zestaw ambasadora to, zapakowane w fajnym, zgrabnym pudełku, piwa:
- 1 butelka 0,4l
- 1 puszka 0,5l
- 24 mini puszki o pojemności 0,15l

Swoją kampanię Somersby przeprowadził w idealnym czasie, kiedy to dotarły do nas mordercze, afrykańskie upały. Przy temperaturach powyżej 30 st. C w cieniu, schłodzony, jabłkowy Somersby był swoistym wybawieniem. Dodatkowo akcja testerska zahaczyła o czas sierpniowego długiego weekendu. Nie dziwota więc, że zawartość paczki ambasadora rozeszła się jak świeże bułeczki, a nawet jeszcze szybciej.

A jak samo piwo? Ja do aż takich wielkich piwoszy się nie zaliczam, ale za to Ślubny już tak. I jeśli jemu jabłkowy Somersby posmakował, to znaczy, że faktycznie jest to dobry trunek. W jego opinii, Apple Secco Taste ma rację bycia. Szczególnie w trakcie letnich upałów, kiedy to schłodzone świetnie orzeźwia i sprawia, że da się jakoś przetrwać wakacyjny skwar. W smaku Somersby przypomina nieco cydr, aczkolwiek da się w nim wyczuć charakterystyczną piwną goryczkę.

Niestety nie wszyscy obdarowani przeze mnie puszkami Somersby byli piwem zachwyceni. Część osób była zdania, że Somersby to nie piwo, tylko zwykły kompot, który na miano piwa nawet nie zasługuje. No cóż. Ja jestem kobietą, a kobiety mają nieco inne kubki smakowe niż faceci. Niech sobie mówią, że to kompot czy inne piwnopodobne napoje. Mi tam Apple Secco Taste smakował. I to jest najważniejsze.

Życzę sobie i Wam kolejnych równie smacznych kampanii :)

 

 



 



Share:
Continue Reading →

wtorek, 15 sierpnia 2017

Testujemy! Wkładki laktacyjne

Było trochę testów produktów dla bobasków. Teraz czas na coś dla mam. Coś, bez czego mamy, szczególnie te karmiące piersią, się nie obejdą. Dziś kilka słów o obowiązkowej pozycji w mamowej wyprawce - wkładkach laktacyjnych.

TOMMEE TIPPEE

Wkładki od Tommee Tippee'go (TT) są dużymi wkładkami - jeśli chodzi o rozmiar to z kilkoma innymi firmami są na czele stawki. Pakowane są w foliowe woreczki, które, co prawda łatwo się otwiera, ale nieco denerwują, gdyż bardzo się elektryzują. W każdym woreczku znajdują się dwie wkładki. Uwielbiam to rozwiązanie - jest mega wygodne, bowiem z reguły wkładki wymienia się po dwie. Wkładki są chłonne - problemów z przeciekami nie miałam, a stosowałam ich przy najbardziej rozbuchanej laktacji, kiedy mleko tryskało z moich piersi zawsze wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałam. Posiadają tylko jeden przylepiec, przez co wkładka może się nie trzymać dość dobrze. Wykonane z delikatnego materiału, który nie podrażnia brodawki.

Wkładki Tommee Tippee były pierwszymi wkładkami, jakich dane mi było używać. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, ile kosztowały, bo, razem z laktatorem, butelkami i innymi akcesoriami, stanowily one element składowy mojej wyprawki laktacyjnej. Oczywiście wtedy, kiedy ich stosowałam nie miałam zbytnio porównania, więc wszystko mi się w nich podobało. Dziś, po zapoznaniu się z wkładkami wielu innych producentów, moja opinia o nich jest nieco inna. Co prawda ich właściwościom chłonącym i jakości materiału, z którego je wykonano, nie mam nic do zarzucenia, jednak teraz wiem, że przydałby się im jeszcze jeden przylepiec, dzięki któremu wkładka nie przesuwałaby się. Rarytasem byłoby wyprofilowanie wkładki tak, aby lepiej układała się w staniku, a moim osobistym marzeniem jest pozbawienie ich tej wkurzającej folii, która przyczepiała się do moich palców za każdym razem, kiedy próbowałam ją wyrzucić do kosza. Wkładki Tommee Tippee mają jeszcze jedną wadę. Są w zasadzi nie do znalezienia w sklepach stacjonarnych, a i w tych internetowych dość ciężko je znaleźć. 

BABY ONO

Wkładki BabyOno to wkładki porównywalne o tych od Tommee Tippee'go. Są takiej samej wielkości, też pakowane są w elektryzujące się woreczki i są wykonane z podobnego, równie delikatnego materiału. Właściwości chłonące też są podobne. Jedyne różnice, jakie można między nimi zauważyć to pojedyncze pakowanie i podwójny przylepiec.

Co mogę o nich więcej napisać? W zasadzie to to samo, co przy wkładkach od Tommee Tippee'ego. Na pewno trochę łatwiej je znaleźć, aczkolwiek szukać należy też nie w sklepach stacjonarnych, a tych internetowych. No i to, że dzięki dodatkowemu przylepcowi nieco lepiej trzymają się stanika niż te od Tommee Tippee'ego. 

CANPOL BABIES

Wkładki z Canpol Babies były chyba największym rozczarowaniem, jakie dane mi było doświadczyć w całej tej wkładkowej przygodzie. Nie pasowało mi w nich absolutnie nic. To przykre doświadczenie sprawiło też, że zniechęciłam się do tej marki i od czasu felernych wkładek, nie kupiłam nic, co by nosiło logo Canpol Babies.

Co było złe w tych wkładkach? Wkładki Canpol Babies pozornie nie różniły się zbytnio od wkładek chociażby TT czy BabyOno. Też były okrągłe, aczkolwiek nieco mniejsze od tych wspomnianych, pakowane pojedynczo w woreczek, który też się elektryzował. Jednak już po pierwszej styczności wkładki z piersią wiedziałam, że tych wkładek na pewno już więcej nie kupię. Wykonane są one bowiem z wyjątkowo nieprzyjemnego materiału, który strasznie drażni brodawki. Poza tym rozwarstwia się - przy zmianie wkładek często musiałam wkładkę wyciągać etapami, bo w trakcie się porozklejała. Materiał ten ma jeszcze jedną wadę - bardzo się mechaci. Normą były sytuacje, kiedy musiałam wygrzebywać z brodawek pozostawiony przez wkładkę meszek. Dodatkowo są zdecydowanie zbyt mało chłonne. Zdarzały mi się dni, kiedy nawet półgodzinny spacer kończył się wcześniej, gdyż świeżo założona wkładka przeciekła i na mojej bluzce pojawiały się duże, krępujące plamy. Czarę goryczy przelewa zaś słaby klej, który prawie wcale nie trzyma wkładki w miejscu.

Słowem, porażka. Nie kupiłabym ich drugi raz, nawet gdyby były w jakiejś mega promocji i kosztowały 1/3 swojej ceny.

BABYDREAM FUR MAMA

Wkładki z Rossmanna były kupione jako szybka alternatywa dla mocno działających mi na nerwy wkładek z Canpol Babies. I jestem im bardzo wdzięczna za to, że, mimo iż idealne to one nie są, to jednak skutecznie przerwały katusze, przez które przechodziły moje piersi podczas używania wcześniejszych wkładek.

Wkładki Babydream w opakowaniu znajdują się luzem. Dość praktyczne rozwiązanie, bo jak chcę zmienić wkładkę to po prostu po nią sięgam i już. Nie muszę się bawić jeszcze w rozrywanie jakichś woreczków. Z drugiej strony bardzo szybko wkładki łapią wtedy kurz (jeśli opakowanie będzie otwarte, a zapewniam Was, w którymś momencie po prostu zapomnicie szczelnie je zakryć). Wkładki są małe i nie wyprofilowane. W dodatku są także dość grube, przez co wyraźnie odznaczają się pod stanikiem i widać je przez ubranie. Z drugiej jednak strony są wykonane z delikatnego materiału - łagodnego dla kobiecych brodawek. Rozwarstwiają się, ale dopiero po całkowitym zużyciu. Są też wtedy niesamowicie ciężkie i bardzo łatwo się wtedy przesuwają w staniku. Tu ujawnia się ich kolejna wada - malutka część z wyjątkowo słabym klejem. No ale czego chcieć za taką cenę! ;)

BABYDREAM FUR MAMA PREMIUM

Babydreamy Premium to w zasadzie to samo, co zwykłe Babydreamy, tylko że w nieco większym formacie. Mają w zasadzie te same wady i zalety. No, może poza jedną. Ich cena nie jest już aż tak atrakcyjna.

Babydreamy Premium są dużo większe i nieco cieńsze od ich zwykłych odpowiedników. Dodatkowo mają podwójną warstwę z klejem, co zapewnia większą stabilność wkładki wewnątrz stanika. Poza tym naprawdę są identyczne, jak te tańsze i mniejsze. Porównywalna chłonność. Takie same uczucie wilgoci przy zbyt długim trzymaniu wkładki. Tak samo się rozwarstwiają i są tak samo ciężkie. Niby produkt z linii premium, a więc powinien być z założenia dużo lepszej jakości, a jednak tak nie jest. Wydaje mi się, że Babydream ma duży problem z produktami z górnej półki.

NUK

Pierwsze wrażenie bywa mylące i właśnie tak było w przypadku wkładek NUKa. Po otwarciu opakowania i zobaczeniu, w jaki sposób zapakowano wkładki i jak one wyglądają, stwierdziłam, że ktoś tu chyba upadł na głowę. Tym bardziej, że wkładki wcale do najtańszych nie należą. Po tylko wizualnej ocenie uplasowałabym je gdzieś przy rossmannowych Babydreamach fur mama tylko tych mniejszych, albo przy Canpol Babiesach. 

Wkładki zapakowane są bowiem w jeden zbiorczy worek. W dodatku są chyba najmniejszymi wkładkami, jakie do tej pory stosowałam. Ale okazało się, że nie jest tak tragicznie, jak by się mogło wydawać. Wkładki są bowiem całkiem niezłe. Może i są bardzo małe, ale dzięki ciekawemu wyprofilowaniu, dość sprawnie utrzymują pierś w miejscu i nie odznaczają się pod stanikiem. W dodatku mają dobrej jakości klej, dzięki czemu się nie odklejają. 

Jak jest z chłonnością? Nie najgorzej. U mnie spokojnie wytrzymywały za dnia nawet kilkanaście godzin, jeśli nie miałam czasu ani pamięci ich zmienić. Na pewno po nocy są ciężkie bo wtedy karmień jest mniej, więc i pokarmu mają nieco więcej do wchłonięcia, ale nawet wtedy nigdy nie przeciekły. Trzeba jednak zaznaczyć, że wkładek NUKa używałam już przy mocno unormowanej laktacji, więc ciężko mi porównać ich chłonność z chłonnością chociażby wkładek od  TT, których stosowałam przy nawale. Wydaje mi się jednak, że nie dałyby wtedy rady. Co do materiału, nie mam tu nic do zarzucenia. Wkładki są delikatne i przyjemne w dotyku, chociaż do najcieńszych nie należą.

TESCO LOVES MUMMY

Człowiek do dobrego przyzwyczaja się szybko. Pewnie gdyby nie fakt, że przed tymi wkładkami używałam już profilowanych wkładek Chicco, to może i miałyby one nieco lepsza ocenę. Ale nie. Wkładki są banalne, okrągłe, nieprofilowane. Pakowane po dwie sztuki w woreczku. Przylepiec jest jeden i niezbyt mocny. Wkładki nie nadają się do noszenia na dłużej niż do kolejnego karmienia. Każde rozpięcie stanika sprawia, że wkładki się odklejają i marszczą, przez co nadają się od razu do wyrzucenia. Niestety nie jestem w stanie sprawdzić przez to ich chłonności, bo nie wytrzymują one nawet do etapu, kiedy miałabym szansę zaobserwować jakiekolwiek właściwości chłonące. 

Wkładki są podobne do wkładek BabyOno, czy tych z Rossmanna, aczkolwiek chyba nieco gorsze. Są miękkie, ale czasem mam wrażenie, że materiał nie jest delikatny, bo odczuwam lekkie drapanie brodawek. Cena jest za to atrakcyjna i to je tak na serio ratuje. Koszt to w promocji 5,99 zł za opakowanie 30 sztuk, a więc są to najtańsze wkładki, jakich do tej pory używałam. Nie sięgnę jednak po nie, chyba że będę do tego zmuszona. Chłonność zerowa. Miały problem nawet z moją już mocno unormowaną laktacją, a co dopiero przy nawale!

CHICCO

Wkładki fajne, cieniutkie. Dzięki temu, że są profilowane, ładnie układają się pod stanikiem, aczkolwiek nie są do końca niewidzialne. Nie czuć ich. Materiał nie podrażnia brodawek, ani nie osadza się na nich. Klej bardzo mocno trzyma, także nie ma mowy o tym, żeby wkładka się przesunęła. Pakowane pojedynczo w woreczkach, które dość ciężko się otwiera w porównaniu do chociażby wkładek Aventu czy Lacinosha, tzn. otwiera się je łatwo, ale trzeba pamiętać, aby otwierać je z konkretnej strony, to jest inaczej niż wszystkie inne. Rozrywanie ich tak, jak innych wkładek jest wyjątkowo uciążliwe.

Wkładki Chicco reklamują się także jako posiadające specjalny, bakteriobójczy materiał. Tego nie jestem w stanie sprawdzić, ale jeśli to prawda, to super. Cenowo jest słabo. Wkładki na pewno nie należą do najtańszych. Jeśli zaś weźmie się pod uwagę oferowaną za tą cenę jakość, to na pewno są warte inwestycji.

Mi wkładek od Chicco używało się świetnie i jeśli miałabym zdecydować się na jedną, konkretną markę, to na pewno byłyby to właśnie te wkładki. 

LANSINOH

Wkładki Lansinoha to chyba wkładki idealne. Zapakowane są pojedynczo w woreczki, które w opakowaniu posegregowano na dwie, spięte taśmą kupki. Podczas wyciągania pierwszej wkładki można się zatem nieźle naszarpać. Szczególnie, jeśli w pobliżu nie ma się żadnych nożyczek czy noża, którym dałoby się szybciutko przeciąć taśmę. Jak już uda się nam jednak je rozpakować, to dalsza ich obsługa jest banalna i wyjątkowo przyjemna. Woreczki z wkładkami zostały wyposażone w instrukcję otwierania. Każdy z nich ładnie się rozrywa i nie elektryzuje, jak to bywało w przypadku innych marek. 

Same wkładki są profilowane, wyjątkowo delikatne i cienkie. Mają nietuzinkowy kształt - nie są okrągłe, ale przypominają kształtem coś w stylu motyla. Posiadają fakturowaną powierzchnię, przez co wchłaniają wypływający pokarm nieco inaczej niż inne wkładki. Dzięki temu, że są ultracienkie, świetnie układają się pod stanikiem i wcale ich nie widać. Podwójne przylepce trzymają rewelacyjnie i nie ma mowy o tym, żeby wkładka się przemieściła.

Wkładki są dość duże i niesamowicie chłonne. Materiał, z jakiego je wykonano jest wyjątkowo delikatny i przyjemny w dotyku. Nie drapie brodawek i nie mechaci się. Słowem wkładki idealne.

Mają tylko jeden mankament - cenę. Jest ona wyjątkowo wysoka. Jeszcze jednym minusem jest ich dostępność. W zasadzie niemożliwe jest kupienie ich w pobliskich sklepach stacjonarnych. Jeśli jednak jakimś cudem uda się Wam je znaleźć - nie wahajcie się. Gwarantuję, że te wkładki rozpuszczą Was jeśli chodzi o komfort noszenia i jakość wykonania.

AVENT

To ostatnie wkładki, jakie testowałam. Wiedziałam więc, na co zwracać uwagę w trakcie ich użytkowania. Niestety jednak nie będę w stanie wypowiedzieć się co do ich chłonności, bo ich stosowanie wypadło w momencie, kiedy w zasadzie jakieś większe wycieki pokarmu już się nie zdarzały, więc taką wkładkę bez problemu mogłabym nosić nawet i kilka dni ;)

Avent na pewno bardzo ułatwił karmiącym mamom dostęp do swojego produktu. Wkładki są bowiem pakowane w woreczki, które zamknięte są na zasadzie zakładki. Nie ma tam ani grama kleju, który trzeba rozerwać. Wystarczy po prostu rozchylić woreczek i już. Dostęp idealny. Co mnie z kolei negatywnie zaskoczyło to marnej jakości i ilości warstwa kleju. Przesuwająca się i odklejająca się wkładka to niestety u Aventa przykra codzienność. Wkładki nie są cienkie, ale za to delikatne i miękkie. Profilowane, toteż dość dobrze układają się w staniku. Jak z chłonnością? Nie mam pojęcia. Aż tak mnie ten problem już nie dotyczy.

Cenowo wychodzi średnio, a nawet dość drogo. Jeśli miałabym wybierać, czy kupić wkładki Aventu, czy coś innego, to jednak zdecydowałabym się na wkładki od Chicco.


Podsumowując? Jeśli Bąbel kiedykolwiek będzie miał rodzeństwo (a liczymy, że będzie je miał) i będę znów potrzebowała wkładek laktacyjnych, to na pewno będę wybierała wkładki profilowane. Może i są one nieco droższe od tych zwykłych, okrągłych, ale są też od nich nieporównywalnie lepsze. Z kolei wśród wkładek profilowanych będę raczej stawiała na wkładki Chicco, albo Lansinoha. W tym wypadku za jakość trzeba jednak zapłacić. I to dość niemałą sumę. Pozostałe produkty raczej będę omijała szerokim łukiem. A szczególnie te od Canpol Babies.

Na koniec taka mała tabelka. Podane ceny to ceny, w jakich zakupiłam swoje wkładki - część w sklepie internetowym, część w Rossmannie, a część w hipermarkecie Tesco, także może się zdarzyć, że ceny podane przeze mnie nie będą najniższymi na rynku. Moja ocena (im więcej * tym lepiej) jest moją oceną. Może komuś te wkładki, które mi nie podpasowały, będą się podobały? Weźcie na to poprawkę :)

MARKA ILOŚĆ SZTUK W OPAKOWANIU CENA CENA ZA SZTUKĘ MOJA OCENA
AVENT 60 29,90 zł 0,50 zł ****
BABYDREAM FUR MAMA 30 5,99 zł 0,20 zł **
BABYDREAM FUR MAMA PREMIUM 30 6,99 zł 0,23 zł **
BABYONO 60 19,50 zł 0,33 zł ***
CANPOL BABIES 60 16,00 zł 0,27 zł *
CHICCO 30 17,99 zł 0,60 zł *****
LANSINOH 60 32,50 zł 0,54 zł *****
NUK 36 16,99 zł 0,47 zł ***
TESCO LOVES MUMMY 30 6,99 zł 0,23 zł *
TOMMEE TIPPEE 50 16,50 zł 0,33 zł ***




 

 




 










Share:
Continue Reading →