wtorek, 24 marca 2020

Podróżujemy z dzieckiem. Wrocław

Wolny weekend w konfiguracji takiej, że zarówno ja, jak i Ślubny mamy oboje wolny, należy do rzadkości. Jeśli już więc się nam takowy trafi, chcemy go wykorzystać jak najpełniej. Co prawda akurat teraz aura niezbyt nam sprzyjała, bo zimno i wiatrzyska nie zachęcały do jakichś dalszych wojaży. Ponadto tej zimy nie udało nam się również uniknąć przeziębień, które zaliczyła cała nasza trójka. W końcu jednak się udało i walentynkowy weekend spędziliśmy w mieście krasnali i smogu, w mieście, będącym jednym z najpopularniejszych i najmodniejszych w Polsce. Zapraszam Was na spacer po Wrocławiu :)


Wypad do Wrocławia okazał się być wielkim sprawdzianem. Bąbel jest na etapie, że do wózka wstyd go wsadzać, a niestety wagowo jest już dla nas zbyt ciężki, aby go non stop nosić. Musi niestety pomykać więc na swoich własnych nóżkach, co jakiś czas wspomagając się jedynie plecami Ślubnego. Jeszcze mieliśmy cichą nadzieję, że Bąbel wejdzie do naszej Tuli, ale niestety. O ile wagowo jeszcze mieści się w dopuszczalnych limitach, to tu na przeszkodzie stanął wzrost. Trudno. Mały wiadomość o wyjeździe i o tym, że będzie musiał chodzić na własnych nóżkach przyjął zadziwiająco dobrze. No i summa summarum okazało się, że zupełnie niepotrzebnie martwiliśmy się o jego nogi. Pomykał żwawiej niż my ;)

We Wrocławiu pojawiliśmy się w piątek i od razu po przyjeździe, skierowaliśmy swoje kroki do hotelu, który obraliśmy jako naszą bazę wypadową do wycieczek na miasto. Mimo iż dotarliśmy do niego kilka godzin wcześniej niż zaczynała się doba hotelowa, wyjątkowo sympatyczna obsługa nie robiła problemu ze wcześniejszym check-inem. W trakcie naszego meldowania druga osoba z recepcji zajęła się Bąblem; poprosiła go o odnalezienie kilku krasnali, które ukryły się na hotelowym lobby, a potem wręczyła mu maskotkę, sympatycznego żółwika, z którym Bąbel nie rozstaje się do dnia dzisiejszego. Załatwiliśmy wszystkie formalności, zostawiliśmy bagaże w pokoju i ruszyliśmy na podbój miasta.






Zwiedzanie zaczęliśmy od punktu, który wzbudził zachwyt u Bąbla. Na pierwszy rzut poszło bowiem Kolejkowo, a więc atrakcja, którą zaplanowaliśmy stricte pod kątem małego. Kolejkowo to ruchoma makieta umieszczona na dwóch poziomach budynku Dworca Świebodzkiego. Oprócz makiet znajduje się malutki kącik malucha, wyposażony w, jakżeby inaczej, zabawkowe ciuchcie i tory. Uwierzcie mi, prawdziwego maniaka kolejnictwa ciężko będzie stąd wyciągnąć. Bilety w cenie 23 zł za bilet normalny i 17 zł za bilet ulgowy, zakupiliśmy na konkretną godzinę dużo wcześniej przez internet myśląc, że w Kolejkowie panują jakieś limity turystów. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Trafiliśmy akurat na olbrzymią falę zwiedzających i trochę ciężko było nam przemieszczać się pomiędzy kolejnymi makietami i sprawić, aby przy okazji Bąblowi udało się zobaczyć możliwie jak najwięcej z tego, co go najbardziej kręci. Z Kolejkowa wyszliśmy po kilku godzinach zwiedzania, poganiani przez nasze burczące brzuchy.






Pierwszego dnia wybraliśmy się jeszcze na spacer po wrocławskiej starówce. Naliczyliśmy trochę krasnali, zaliczyliśmy niezbyt smaczny obiad w lokalnym Bierhallu, wstąpiliśmy do kilku katedr i, z racji tego, że Bąblowi niezbyt chciało się już chodzić, a i pogoda nie rozpieszczała, wróciliśmy do hotelu, gdzie zaskoczyła nas słodka, walentynkowa niespodzianka od szefa kuchni.






Sobota upłynęła nam we wrocławskim ZOO. Jedyne ZOO, do którego możemy porównać te z Wrocławia, to nasz stołeczny ogród zoologiczny. I niestety, mimo iż Afrykarium robi wrażenie, to z powyższych dwóch ogrodów, wybieram ten warszawski. Mimo niskiego okresu do zwiedzania ZOO, ludzi w kolejce do kas było pełno. Dobrze, że zaopatrzyliśmy się w bilety wcześniej, przez stronę internetową. Ceny 55 zł za bilet normalny i, UWAGA!, 45 zł za ulgowy dla 3-latka to wielkie nieporozumienie. Razem za 3-osobową rodzinę zapłaciliśmy ponad 150 zł! Ceny w warszawskim ZOO są w zasadzie o połowę niższe. No i jeszcze niższe właśnie w sezonie niskim, czyli okresie jesienno-zimowym, kiedy wiadomo, że zwierząt na wybiegach będzie mniej. Cóż, po kieszeni zabolało, ale trudno. Dziecku się obiecało, więc co robić. Generalnie wizytę w ZOO oceniam niezbyt pozytywnie. Mocno zaniedbane miejsce, które aktualnie ma dla mnie tylko jedną zaletę - Afrykarium.






Po kilkugodzinnym zwiedzaniu ZOO wyskoczyliśmy na obiad do baru mlecznego Różowa Krowa, w którym zjedliśmy dużo smaczniejszy i dużo tańszy obiad niż w Bierhallu, jednak to wciąż nie było to. Wrocławskie jedzenie ciągle nie podbiło mojego serducha. Dalszą część soboty poświęciliśmy na Ostrów Tumski, aż w końcu, padnięci zrobionymi kilometrami, wróciliśmy do hotelu.







 


A niedziela? Niedziela to pakowanie się i spacerek na dworzec, skąd pociągiem wróciliśmy do stolicy.

Cóż mogę powiedzieć o Wrocławiu. Mam kilka spostrzeżeń, na które teraz najwyższy czas. Przede wszystkim - jeśli chce się miasto zwiedzić porządnie, czeka sporo chodzenia. A jeśli sporo chodzenia, to koniecznie trzeba się zaopatrzcie w najwygodniejsze obuwie, jakie macie. Wrocławskie chodniki, alejki i inne podłoże, po którym przyjdzie Wam stąpać, jest wyjątkowo nieprzyjemne i wszelkie szpilki, wyższe obcasy i jakikolwiek buty tego typu polegną na wszędobylskiej kostce. Miłym zaskoczeniem z kolei są ceny biletów w komunikacji miejskiej. Przyzwyczajeni do warszwskich stawek, te, jakie zastaliśmy we Wrocławiu, powitaliśmy bardzo serdecznie. Kolejny punkt to powietrze. Niestety, ale czuć smog. Może poza sezonem grzewczym jest lepiej, ale zimą, nawet mimo iż moja aplikacja smogowa pokazywała, że powietrze jest w miarę dobre, to jednak czuć było drażniący zapach smogu. Niezbyt pozytywne wrażenie wywołali na nas wszędobylscy bezdomni i chodnikowa "elita". O sklepy nie musicie się martwić - Wrocław Żabkami stoi. Znajdziecie je w zasadzie na każdym rogu. Minus z kolei za chodniki - wąsko, miejscami nie da się nawet wyminąć z innymi pieszymi (szczególnie w okolicy dworca kolejowego jest to wyjątkowo ciężkie zadanie). No i ceny. O ile te na komunikację miejską są akceptowalne, ba!, wyjątkowo atrakcyjne, to ceny biletów wstępu do różnorakich atrakcji wołają o pomstę do nieba.

Mimo wszystko do Wrocławia na pewno jeszcze zawitamy. Tym razem jednak raczej w okresie wiosennym. Kusi nas Ogród Japoński. Może jak Bąbel będzie starszy, popatrzymy na Panoramę Racławicką. Możliwości jest wiele.

Trzymajcie się zdrowo :)
Share:

2 komentarze:

  1. Ja też wszędzie z moimi dziećmi jeżdżę. Muszą dużo chodzić bo wózka nie uznają także dobre buty podstawa https://butymodne.pl/polbuty-i-trzewiki-dzieciece-dla-dzieci-c25960.html . Dobrze że w sieci można zamówić, nie mam kiedy zwyczajnie chodzić po sklepach a jak się wybiorę to z rozmiarami wiecznie problem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam w domu trzylatkę i w tym roku postanowiliśmy na wakacje wybrać coś innego niż morze. Byliśmy w Krakowie. Bardzo pozytywnie zaskoczyła nas nasza córka. Czasem narzeka na ból nóżek przy przejściu kilku metrów, a tam dzielnie chodziła bez żadnego marudzenia. Na takich wyjazdach ważne jest przede wszystkim znalezienie atrakcji odpowiednich dla wieku naszego dziecka :-)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują, także nie wahaj się - pisz :)