sobota, 3 czerwca 2017

Koniec sezonu urodzinowego

Wprawdzie gdzieś w połowie czerwca czeka nas jeszcze jedno mini przyjęcie urodzinowe Bąbla, jednak maj już się skończył i ten właściwy czas wyprawiania kolejnych roczków naszego synka oficjalnie uznajemy za zakończony. Jak minął nam ten czas? Czy wszystko udało się tak, jak zaplanowaliśmy? Czy dopisali biesiadnicy? Jakie wnioski wyciągniemy z tych kilku imprez na przyszłość? No bo przecież kolejne urodziny już za rok!

Pod kątem towarzyskim każde przyjęcie można uznać za bardzo udane. Zarówno te dla rodziny, jak i te dla znajomych i dzieci były ogromnym sukcesem. Szczególnie te wyprawiane dla maluszków okazało się być strzałem w dziesiątkę, ale akurat co do tego przyjęcia mieliśmy najmniej obaw. Znalezienie zajęcia dla kilkorga roczniaków wcale nie jest takie trudne. A jeśli ma się do dyspozycji ogródek i rewelacyjną pogodę, to już imprezowy hicior murowany. Wskazówka - woda i piłeczki działają cuda :D


Z kolei jeśli chodzi o stronę wizualną to jednak musieliśmy zrezygnować z kilku punktów. Czy to z powodu wczesnych godzin przyjęć, czy małej efektowności konkretnych pomysłów czy też w końcu z powodu zwykłego braku czasu, kilku pomysłom musieliśmy podziękować, ale mam nadzieję, że w przyszłych latach, kiedy Bąbel będzie już starszy, z sukcesem powrócimy do tych planów. Ku mojej największej rozpaczy musieliśmy zrezygnować z pomysłu udekorowania ogrodu własnoręcznie robionymi lampionami. Tutaj o takiej, a nie innej decyzji, oprócz kwestii braku czasu, zadecydował fakt urządzania przyjęć w godzinach pełnego słońca, kiedy byłyby one zupełnie niewidoczne, a ponadto zdecydowaliśmy się na taki ruch ze względów bezpieczeństwa. Wiadomo, że dzieci ciągnie do wszystkiego, co jest niedozwolone, a więc wieszanie i stawianie lampionów nie byłoby zbyt roztropnym posunięciem. A nuż widelec któreś dziecko zostanie nieupilnowane przez rodzica, podejdzie do lampionu i się poparzy? Albo sfajczy coś sobie tudzież nam? Woleliśmy uniknąć takiego scenariusza :)

Zadbanie o wystrój i generalnie o stronę wizualną Bąblowego przyjęcia, jak pewnie pamiętacie z wcześniejszego posta, leżało w moim obowiązku. Ślubny poczucia estetyki nie ma za grosz, a co dopiero mówić o talencie plastycznym. A że ja akurat na punkcie estetyki mam hopla, to też już pewnie wiecie. Wybór był więc oczywisty.

A jak to wyglądało? Na przyjęciach Bąbla dominowały biało-niebieskie barwy. Kiedyś na zakupach w jakimś sklepie złapałam biało-niebieskie papierowe talerzyki i tak już zostało, że zrobimy imprezy w tych kolorach. No więc składałam różne ozdoby. Z białego i niebieskiego brystolu powycinałam chyba tysiąc proporczyków (na początku miały to być po prostu zwykłe trójkąty, ale okazało się, że taka forma, jaka wyszła, była przyjemniejsza w wycinaniu), z których skleciłam kilometry papierowych biało-niebieskich girland. Z kolei z pozostałych po wycinaniu proporczyków trójkącików, stworzyłam sznury maleńkich samolocików, które okazały się być hitem na imprezie dziecięcej. Do tego doszły błękitne balony. Na ogrodowy stół powędrował biały obrus, na którym z dekoracji znalazły się tylko dwa wazoniki ze świeczkami. I to w zupełności wystarczyło. Było ładnie. Było estetycznie. No i było praktycznie, bo okazało się, że ozdobami też można się bawić. A te nieszczęsne latarnie jeszcze się u nas pojawią. Tylko jak Bąbel będzie starszy :)

Jedzenie ograniczyliśmy do minimum. W końcu to urodziny, a nie jakiś grill :) W zupełności wystarczył tort i kilka przegryzek, których, jak się potem okazało, i tak nikt nie ruszył. Obowiązkowo za to musiała być woda w ilościach znacznych. U nas smakowa - jedna o smaku cytrynowo-miętowym, a druga o smaku pomarańczowym. Oczywiście wszystko robione samemu, bo te smakowe twory ze sklepów nie są zbyt wiele warte.

Na główną imprezę urodzinową zaserwowaliśmy specjalnie zamówiony na tą okazję tort. Głównie dlatego, że pochłonięci innymi przygotowaniami, zwyczajnie nie mieliśmy czasu na zabawę w pieczenie. Poza tym miał zrobić wrażenie, a na zdobieniu ciast nie znamy się zupełnie. No i był taki, jak chcieliśmy. Piękny, w kształcie jedynki, pokryty masą cukrową i cukrowymi dekoracjami. Taki, żeby wywołał WOW na twarzach gości. No i wywołał, ale tylko swoim wyglądem. Okazało się, że masa cukrowa jest niebotycznie słodka i spożycie jej w jakichkolwiek ilościach grozi zacukrzeniem. Efekt? Chyba nie było gościa, który zjadłby swoją porcję cukrowej masy. Z kolei zamówiony przez nas smak, polecany jako najlepszy na przełamanie słodyczy masy cukrowej, okazał się być praktycznie niewyczuwalny i żadnego przełamania słodyczy nie było.

Wnioski wyciągnęliśmy i na następne imprezy podaliśmy własnoręcznie robione tort i ciasto. Tort o smaku cytrynowym z mascarpone i mocno jagodowy sernik na zimno. W sam raz na panujące wtedy, majowe upały. I wiecie, co w tym wszystkim było najlepsze? Że smakowały lepiej niż ten drogi tort z cukierni! I nawet wyglądały efektownie. Co prawda nie były w kształcie jedynki, ale i tak były ładne.

No więc przetrwaliśmy ten urodzinowy sezon (czekają na nas jeszcze tylko imprezy urodzinowe znajomych dzieci). Bąbel zadowolony z prezentów. Goście zadowoleni z dobrej zabawy. My zadowoleni, że wszystko się udało. Na przyszłość zaś wiemy, czego unikać, a co można powtórzyć :) Na pewno możemy zrezygnować z tortu na rzecz własnoręcznie robionych ciast. Dekoracje? Te tegoroczne ładnie poskładałam i schowałam. Nie są zniszczone i mogą się jeszcze przydać, a i czasu na ich przygotowanie w przyszłości zaoszczędzę :)

Tylko w całym tym urodzinowym rozgardiaszu wyleciało mi z głowy zrobienie zdjęć. Mam tylko kilka, zatem w kwestii wyobrażenia sobie wyglądu całej imprezy, liczę na Waszą wyobraźnię ;)



 


 

 







Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Komentarze motywują, także nie wahaj się - pisz :)