Nie ukrywam, że troszkę mnie tu nie było. Nie ukrywam, że częściowo powodem braku mojej obecności na tym blogu była leciutka depresja. Niedana IUI, brak jakiejkolwiek poprawy jeśli chodzi o moje wyniki. Potem kroplą, która przelała czarę goryczy były wyniki nasienia męża, które też pozostawiały wiele do życzenia. Całą naszą sytuację można było nazwać ogromnym dnem. Obustronna niepłodność... W najśmielszych snach nie przypuszczaliśmy, że dotknie nas coś takiego.
Tego wszystkiego było za dużo i w efekcie zarówno ja, jak i małżonek straciliśmy na jakiś czas wszelką nadzieję, że cokolwiek w tym temacie możemy zdziałać. A kolejne ciąże naszych znajomych działały na nas tylko jak płachta na byka.
Przyszedł jednak taki dzień, że zaczęliśmy się otrząsać. Było jeszcze przecież jedno wyjście i tego się teraz uczepiliśmy - wszyscy lekarze wspominali nam przecież o IVF. Próbowaliśmy różnych sposobów. Dlaczego zatem nie mielibyśmy spróbować i tego? Tym bardziej, że jest przecież możliwość dofinansowania leczenia z budżetu państwa? Uczepiliśmy się teraz tej nadziei i zaczęliśmy od nowa niekończące się wędrówki po lekarzach.
A wtedy stał się cud. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, albo działaniem pewnej siły wyższej, okazało się, że nasi lekarze specjaliści, do których wcześniej chodziliśmy z jakichś powodów nie mogą już nas przyjmować. W jednym przypadku było to rozstanie się z przychodnią, do której chodziliśmy, a w drugim urlop tudzież zwolnienie lekarskie - nigdy nie poznaliśmy prawdziwego powodu. Zmusiło nas to jednak do szukania pomocy u innych specjalistów.
I dziś dziękujemy Bogu za to wszystko.
Dziękujemy, bo okazało się, że zarówno męża jak i mnie da się naprawić. Wystarczy tylko zrobić operację żylaków powrózka nasiennego. A potem wystarczy tylko włączyć do leczenia lek na hormon, który wszyscy dotychczasowi lekarze uważali za utrzymujący się na bardzo prawidłowym poziomie.
A potem stało się to, w co już pomału przestaliśmy wierzyć. Byliśmy całkowicie odstresowani. Nie myśleliśmy o żadnym leczeniu, ale też cierpliwie czekaliśmy w kolejce na wizytę kwalifikującą do IVF. I dokładnie tydzień przed tą tak ważną wizytą, wizytą, która miała zaważyć na całym naszym przyszłym życiu, otrzymaliśmy wiadomość, która to z kolei wywróciła wszystko do góry nogami i sprawiła, że niemożliwe stało się możliwe.
Upragnione dwie kreski na teście ciążowym. Potem potwierdzenie u ginekologa na USG. Potem kolejne wizyty, ciągle odbywane z wielkim niedowierzaniem w nasze szczęście. I w końcu nadszedł dzień, w którym na USG usłyszeliśmy bicie serduszka.
A teraz czekamy cierpliwie na narodziny naszego upragnionego synka.
Wszyscy, którzy też borykacie się z podobnymi problemami. Nie porzucajcie nadziei - Wam też się uda.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Komentarze motywują, także nie wahaj się - pisz :)